Tetowo, w którym nic nie ma

Dialogi bułgarsko-macedońskie napisane są w transliteracji, aby uniknąć niezamierzonych błędów wynikających z mojej nieznajomości pisowni niektórych macedońskich słów.


Tetowo... Wiele razy słyszałam nazwę tego miasta, w przeróżnych kontekstach – że czyiś krewni byli stamtąd, że świetne buty tam robią, że dużo meczetów albo że tam w sumie to nic nie ma. Dlatego zrobiliśmy sobie wycieczkę, ja i Gio, dumny Gruzin, który do niedawna odmawiał wchodzenia do jakichkolwiek innych świątyń oprócz prawosławnych. Zaczęliśmy naszą podróż od filiżanki americano i „kapuczino bez szlagu i bez zahara” (cappuccino bez bitej śmietany i cukru, które dodawane są w Macedonii Północnej automatycznie do wszystkich kaw z mlekiem), w naszej ulubionej kawiarni w Gostiwar, gdzie wtedy mieszkaliśmy. Naładowani kofeiną dotarliśmy do dworca autobusowego na końcu miasta, kupiliśmy bilety w cenie 2 filiżanek kawy (150 denarów) i wsiedliśmy do autokaru. Co jak co, ale w Macedonii Północnej mają świetne połączenia międzymiastowe – autokary, jeżdżące zgodnie z rozkładem jazdy, a do tego tanie. Pół godziny i jesteśmy w Tetowie. Po drodze minęliśmy przeróżne „mutra-barok” hacjendy[1], hale produkcyjne, (klasycznie) niedokończone domy z czerwonej cegły i sterty plastikowych śmieci... Na mapie oznaczyliśmy, gdzie chcemy wysiadać, aby mieć jak najkrótszą drogę do Arabati Baba Teke, świątyni islamskiej z szesnastego wieku.

Minęliśmy cmentarz i trochę z duszą na ramieniu przeszliśmy przez drewnianą bramę Teke. Zastanawiacie się może, dlaczego byliśmy trochę przejęci wejściem do Teke? A jeśli nas wygonią? Powiedzą, że kobietom nie wolno? Że innowiercy i wynocha? Albo że Bułgarom wstęp wzbroniony? Ciekawe, skąd w nas takie strachy i uprzedzenia... Założyłam chustę na głowę, tak na wszelki wypadek i z szacunku do miejsca, wchodzimy i... nic. Cisza. Kojąca, spokojna cisza. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie iść, gdzie wolno, a gdzie nie wolno. Nie było żadnych turystycznych oznaczeń. Kompleks składał się z olbrzymiego ogrodu, pełnego starych drzew, róż i innych kwiatów, które otaczały kilka małych budynków, w tym meczet i kryptę. Drżącym głosem zapytałam po bułgarsku grupki starszych panów palących papieros po papierosie przed meczetem, czy możemy wejść, a oni tylko się uśmiechnęli szeroko i powiedzieli „Jasne, że możecie, tylko zdejmijcie buty”. Ten meczet był wyjątkowo niski, surowy, z kamiennymi elementami na ścianach. W środku było przyjemnie chłodno. Wyszliśmy na zewnątrz i dopiero wtedy zauważyliśmy tonącą w różach, na wpół drewnianą wieżyczkę, pomalowaną na piękny, królewski granat, z charakterystycznymi dla Bałkanów wzorami. Jak to wszystko przetrwało, zważywszy na to, co sobie historycznie zafundowaliśmy na Bałkanach...? Przeszliśmy do kolejnego budynku, który wydawał się jadalnią, więc żeby nikomu nie przeszkadzać, po prostu szybko zawróciliśmy. Po czym... 

– Izwinete, gospożo (Przepraszam, Proszę Pani) – słyszymy. Zbladłam, już byłam gotowa, że zaraz ktoś na mnie nakrzyczy za to, że się szwendamy po świętych miejscach itd.

– Da...? (Tak...?) – obróciłam się nieśmiało. 

– Wie ot kyde ste? (Skąd Pani jest?) – zapytał starszy Pan z długą białą brodą i szerokim uśmiechem na ustach.

– Yyy... ot Bylgaria. Izwinete, no ne znam oshte dobre makedonski, taka che na bylgarski... (Yyy... z Bułgarii. Przepraszam, ale nie znam jeszcze dobrze macedońskiego, więc ja po bułgarsku...)

– Ama ti zaszto se pritesniawasz cze na bulgarski? Nali se razbirame! (Ale dlaczego ty się przejmujesz, że po bułgarsku? Przecież się rozumiemy!)

– Da... Ama nali, da ne si mislite che az... (Tak... Ale, żeby Pan sobie nie pomyślał, że ja...)

– Spokojno be, cwete, elate na kafe! Tozi momak maj ne e ot Bylgaria, a? (Spokojnie, kwiatuszku, chodźcie na kawę! Ten młodzieniec chyba nie jest z Bułgarii, co?) – powiedział, patrząc na zdezorientowanego Gio z jeszcze większym uśmiechem. 

– Ne, ne, ot Gruzja e. (Nie, nie, z Gruzji jest)

– Ooo Gruzja! Elate sladuri na kafe i lokum. (Ooo, Gruzja, chodźcie słodziaki na kawę i lokum)

– Ama nie ne sme mjusulmani… (Ale my nie jesteśmy muzułmanami…) – zaczerwieniona z przejęcia szepnęłam.

– E i? Nali ste chora. Sjadajte! (No i? Przecież jesteście ludźmi. Siadajcie!) – wskazał nam ławę, nalał kawy, otworzył lokum.

– Hvala! (Dziękuję) – powiedział Gio, który powoli zaczynał rozumieć, że można się rozluźnić.

– I guess you don't speak very good Bulgarian, let's speak English! (Zgaduję, że nie mówisz dobrze po bułgarsku, mówmy po angielsku!) – powiedział, patrząc z politowaniem na zdezorientowanego Gio. Oczy otworzyły mi się szeroko, jemu opadła szczęka.

– I am the Imam of the Teke, I am so happy to have you as a guests, please write your names in my guest's book, I am so glad to have you here! (Jestem imame Teke. Bardzo się cieszę, że mogę was tu gościć, proszę, wpiszcie się do księgi gości. Tak się cieszę, że tu jesteście!).

– Nie żiweem sega njakolko meseca w Gostiwar. As sym ot Sofia... Iskahme prosto da razgledame mjastoto, mnogo e hubawo i spokojno... No ne sme mjusulmani i ne znaehme dali może (Mieszkamy przez kilka miesięcy w Gostiwarze. Jestem z Sofii... Chcieliśmy po prostu zobaczyć to miejsce. Jest tu tak pięknie i spokojnie... Ale nie jesteśmy muzułmanami i nie wiedzieliśmy, czy można) – przez moje zszokowanie tym, że mówi do mnie imam i to jeszcze po angielsku, zapomniałam się przełączyć na ten język.

– Pa razbira se, cze może! Mnogo se radwam, cze dojdohte! (No jasne, że można! Bardzo się cieszę, że przyszliście) – Imam uśmiechnął się tak szczerze, że jego oczy nawet się uśmiechały. Wpisaliśmy się do księgi, dopiliśmy kawę, gaworząc i na pożegnanie imam powiedział:

– Ne e ważno dali si Bylgarin, Makedonec, Gruzinec, mjusułman, prawosławen, ateist, ważno e da ste dobri hora, da wi e syrcéto na mjasto, a wie takowa imate! (Nieważne, czy jesteście Bułgarami, Macedończykami, Gruzinami, prawosławnymi, muzułmanami, ateistami, bylebyście byli dobrymi ludźmi z czystym sercem, a wy takie macie!) – pomachał nam na pożegnanie. 

Ze łzami w oczach przeszliśmy się przez ogród i poszliśmy dalej w stronę słynnego Kolorowego Meczetu... Nie weszliśmy tam od razu. Nie wiedzieliśmy, dlaczego było tam bardzo dużo ludzi. Poczekaliśmy, aż skończą się modlitwy. W życiu nie widziałam czegoś podobnego! Oszałamiający meczet dosłownie pokryty był w całości wewnątrz i zewnątrz finezyjnymi malowidłami, tak pieszczotliwie dopracowanymi, że stałam jak zamurowana z otwartymi ustami, dostając powoli oczopląsu. Zapytałam przy wejściu, czy mogę wejść do części głównej meczetu, przeznaczonej wyłącznie dla mężczyzn. Powiedziano mi, że oczywiście, nie ma problemu, skończyły się modlitwy, więc śmiało mogę wchodzić, ale żebym poszła też na górę, do części kobiecej, bo stamtąd jest piękny widok. Nikt nie spojrzał na nas krzywo, nikt nie narzekał, że innowiercy wchodzą do świątyni, ba, nawet powiedzieli, że możemy umyć ręce i stopy, jeśli chcemy. 

Wciąż oszołomieni wielością kolorów i kształtów poszliśmy na dworzec, aby wrócić do pokrytego gęstym smogiem Gostiwaru. Po drodze minęliśmy „burektore” (piekarnia, w której sprzedawany jest burek, odpowiednik baniczarnicy z banicą w Bułgarii), z którego pachniało świeżo upieczonym pieczywem. Jak w reklamach, weszliśmy oczarowani zapachem. Starszy, szczupły pan szeroko się uśmiechnął i natychmiast podał nam na metalowych półmiskach pokrojony na kawałki burek z serem. I do tego, wiadomo, ajran z lodówki. Poprosiliśmy o jeszcze jedną porcję, a pan radośnie klasnął w dłonie i powiedział:

– A to wie ot Bylgaria ste, ej sa she wi dam naprawo ot tawata burek, da wi e sladko” (A to wy z Bułgarii jesteście. To wam dam teraz prosto z rondla burek. Smacznego!) – Nigdy tak smacznego burka nie jadłam. Czy to była magia Tetowa-w-którym-nic-nie-ma? Czy to był tylko szczęśliwy splot zdarzeń? Nie wiem, ale energia tego dnia była naprawdę wyjątkowa.

– „Czestit Novruz!” – powiedział nam na do widzenia. Nie mieliśmy pojęcia, że dziś był właśnie muzułmański Nowy Rok. Może stąd ta energia? A może po prostu aż tak się nie nienawidzimy, jak jest nam wmawiane?

Korekta: Angelika Niewiadomska


[1] Mutra-barok to potoczna nazwa charakterystycznego sposobu dekorowania domów ciężkimi meblami w stylu współczesnego rokoko, z wieloma pozłacanymi lub posrebrzanymi wstawkami, kamiennymi rzeźbami lwów lub greckich postaci z mitologii. Człon „mutra” odnosi się do potocznego określenia mafiozów bałkańskich z lat 90., którzy lubowali się (i zapewne nadal lubują) w takim stylu.


Marta Krasimira Holc

Jestem biotechnolożką i studentką etnologii i antropologii IEiAK UW oraz fitoterapii. Od ponad 5 lat dzielę swoje życie oprócz dwóch rodzinnych stron, jakimi są Polska i Bułgaria, jeszcze z Gruzją. Organizuję Festiwal Kina Gruzińskiego Gamardżoba Kino. Interesuję się etnobiologią, szeroko rozumianą kulturą Bałkanów i Kaukazu oraz różnymi formami sportu.

Previous
Previous

Portmonetka z żabnicą kupiona na pardubickiej starówce

Next
Next

Razglednica s ovoga svijeta