RKO u slawistów | Jak reanimować kierunek z nagłym zatrzymaniem krążenia

1. Projekt Bliżej Siebie: Słowacja - Polska – pierwsza pomoc dla słowacystyki

Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. Najlepiej do rytmu piosenki Stay alive zespołu Bee Gees, wtedy tempo utrzymuje się samo. Powtórz, a potem jeszcze raz i jeszcze, dopóki starczy ci sił, czyli zapewne na kilka minut. Po tym czasie twoje ruchy stają się coraz mniej dokładne.  Tak nas uczyli w szkole, już od podstawówki mieliśmy lekcje z pierwszej pomocy. Podobno najczęściej do wypadków wymagających udzielenia pomocy dochodzi w domu. I jeśli domownicy nie potrafią zająć się potrzebującym do przyjazdu pogotowia, wtedy nieszczęście wchodzi jak do siebie.

Nasz slawistyczny dom – mały, niczym nie wyróżniający się budynek na Krakowskim Przedmieściu, schowany w kącie Kampusu Głównego. Nowych studentów z roku na rok pojawia się coraz mniej, jakbyśmy naprawdę dobrze ukryli naszą słowiańską wysepkę. Kiedy zaczęło grozić nam absolutne zapomnienie, to tak jakby serce nie wytrzymało i biło coraz wolniej. Teraz nadszedł moment, w którym domownicy wiedzą, że trzeba reanimować, bo do przyjazdu pomocy za długo by było czekać.

Projekt Bliżej Siebie: Słowacja - Polska to swego rodzaju RKO, reanimacja, która ma przedłużyć pracę organizmu przynajmniej do pojawienia się medyków. Zaczyna się we wtorek 29 marca 2022 roku i trwa zaledwie dwa dni [1]. Studenci polonistyki z Uniwersytetu Mateja Bela w Bańskiej Bystrzycy w szalonej liczbie czterech osób (jest ich pięcioro, ale jeden się rozchorował i nie mógł przyjechać) odwiedzili nasz Instytut. Początkowo to my mieliśmy jechać na Słowację jako pierwsi, jednak w przyszłym roku akademickim ich już nie będzie na uczelni. Troje z nich jest w trakcie pisania prac licencjackich, a jedno – pracy magisterskiej. Sytuacja polonistyki na Słowacji wygląda nawet na gorszą niż naszej słowacystyki. W przyszłym roku w Bańskiej Bystrzycy nie otworzy się magisterka dla studentów, więc nawet nie mają wyboru. Zatem dostali pierwszeństwo przyjazdu do nas, my, studentki słowacystyki, odwiedzimy ich w październiku tego samego roku.

Studenci z Bańskiej Bystrzycy: Iva, Majka, Lucia, Róbert (od lewej)

Cały pierwszy rok słowacystyki w ISZiP: Kamilka, Roza, Alicja i Ania (od lewej)

Projekt okazuje się dużo większym wydarzeniem niż oczekiwałam. Naszymi gośćmi nie są jedynie studentki i student ze Słowacji oraz ich trzy wykładowczynie. Na otwarcie przyjeżdżają również ambasador Republiki Słowackiej Andrej Droba, rektor Uniwersytetu Warszawskiego, profesor Alojzy Zbigniew Nowak, dyrektor Instytutu słowackiego Adrián Kromka oraz dziekan Wydziału Polonistyki Zbigniew Greń.

Jako pierwszy głos zabiera ambasador, który podkreśla, jak ważni są studenci w rozwoju relacji słowacko-polskich. Słusznie zauważa, że słowacystyka to bardzo niszowy kierunek, ale miejsca na rynku pracy są. Wyrażone przez rektora wsparcie moralne jest dla nas niezwykle ważne, miło nam słyszeć, że jego zdaniem jest dla nas pozytywna perspektywa na zawodową przyszłość, choć pewnie wielu ludzi może się z tym nie zgodzić. Później padają obietnice o wsparciu finansowym. Można to uznać za dwa wdechy przy RKO, wsparcie moralne to takie niecałe pół.

Rektor Uniwersytetu Warszawskiego opowiada też o koledze Słowaku, z którym studiował. Chyba wszyscy mają znajomych ze Słowacji, a jednak kraj ten nadal pozostaje w zadziwiająco dużej odległości od zainteresowania Polaków. Podobnie jak ambasador, mówi o slawistyce jako kierunku niezbyt potężnym, ale takim, którego praca jest kwintesencją Europy. Potem następują piękne słowa o idei uniwersytetów. Poszukiwanie prawdy, tolerancja, otwartość, szacunek człowieka do człowieka to wartości, których uczymy się przez taką współpracę jak projekt Bliżej Siebie: Słowacja - Polska. Do studentów kieruje obietnicę, że będzie nas wspierał, abyśmy czuli się dobrze z tym, co robimy. „Młodzi ludzie muszą mieć poczucie, że o nich myślimy i że to, co robią, jest ważne.” – zaznacza pod koniec. Zadziwiająco miłe są te słowa. Dopiero kiedy je słyszymy, zauważamy, jak łatwo stracić wiarę w siebie, kiedy na III roku słowacystyki studiują tylko dwie osoby, a na I roku „aż” cztery. 

Na koniec rektor powtarza obietnicę wsparcia finansowego i oddziaływania na firmy, aby one również nas wspierały i oferowały stypendia. Miło. Jest nam bardzo miło. Oby te słowa nie okazały się puste i jak najszybciej przerodziły się w czyny. Zostało nam już mało czasu, czas na skuteczną reanimację to zaledwie kilka minut.

Następnie głos zabiera dziekan Wydziału Polonistyki profesor Zbigniew Greń. Zauważa, że Warszawa to miasto, w którym jest zauważalnie mniej studentów słowacystyki niż na południu Polski. Faktycznie, im dalej na północ, tym bardziej Słowacja dla ludzi przestaje istnieć albo zlewa się z Czechami –  jakbyśmy cofnęli się w historii o 30 lat. Mówi o projekcie jako o szansie na rozwój zarówno dla naszej słowacystyki, jak i polonistyki za granicą. Ma nadzieję, że projekt da nam dużo zadowolenia i nowych rezultatów w rozwoju na studiach. My także taką mamy!

Doktor Anita Račáková, która  kieruje Katedrą Polonistyki na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Mateja Bela w Bańskiej Bystrzycy, wypowiada się jako ostatnia. Wyraża nadzieję, że projekt da początek długoletniej współpracy i stworzy możliwość dla przyszłych tłumaczy, aby rozszerzali swoje kontakty. Takie spotkania są ważne dla nas wszystkich. A energia, jaka płynie od zgromadzonych tu ludzi, pokazuje, że chyba wszyscy mamy takie same nadzieje.

Gospodarze i goście na wspólnym zdjęciu, choć nie wszyscy znaleźli się na fotografii

2. Część wykładowa – poznajmy siebie bliżej

Serię wykładów tego dnia rozpoczyna doktor Anna Kobylińska, na codzień związana z ISZiP. Tematem przewodnim, łączącym Polskę ze Słowacją, staje się podróż koleją. Jest to zarówno punkt wspólny w polu literackim w tych krajach, jak również doświadczenie bardzo dobrze znane większości ludzi odwiedzających naszych sąsiadów. Wykład łączy w sobie wątki słowackie z polskimi.

Doktor Anna Kobylińska prowadząca pierwszy wykład tego dnia

To my słuchający uważnie każdego słowa

Drugi wykład – w naszych murach gościnnie – prowadzi doktor Karol Hryniewicz z Instytutu Literatury Polskiej UW, który przybliża zarówno studentom słowacystyki, jak i warszawskiej i bańskobystrzyckiej polonistyki gatunek literacki, jakim jest dramat. Podaje przykłady, które poszerzają nie tylko naszą ogólną wiedzę dotyczącą dramatu polskiego, ale dają możliwość szczegółowego zagłębienia się w cechy i definicję gatunku.

Doktor Karol Hryniewicz prowadzący drugi wykład tego dnia

Słuchamy uważnie o polskim dramacie

Trzecim i ostatnim  pierwszego dnia wykładem jest prowadzony przez doktor Anitę Račákovą wykład o przekładzie. Goszcząca u nas wykładowczyni z Uniwersytetu Mateja Bela mówi o nim jako o praktyce, która od zawsze była częścią sztuki, ale mniej zauważalną. Sztuka przekładu umożliwiała rozwój zagranicznej literatury, na przykład polski reportaż stał się popularny na Słowacji pod koniec lat 60. XX wieku, właśnie dzięki tłumaczeniom. Jeśli w przyszłości zostaniemy tłumaczami, staniemy się także artystami.

Doktor Anita Račáková prowadząca wykład o tłumaczeniach

3. Bar – poznajmy siebie jeszcze bliżej

Często bywa, że spóźniamy się na zajęcia. Jak stereotypowi studenci, wchodzimy do sali 15 minut po rozpoczęciu lektoratu, z kubkiem kawy na oko dwa razy większym niż nasza wiedza, totalnym brakiem pracy domowej i wzrokiem zagubionym, jakbyśmy jeszcze pięć minut temu przysypiali w łóżkach. Ale też jak stereotypowi studenci bardzo lubimy piwo. W barze jesteśmy punktualnie, a może nawet chwilę za wcześnie. Na ile jest to kwestia motywacji, a na ile tego, że nasza lektorka, doktor Viera Luptáková, robi się coraz sprytniejsza, i kiedy mamy być gdzieś na 18:30, mówi nam, że spotkanie zaczyna się o 18:00, trudno ocenić. Czekając na naszych gości ze Słowacji, studentów i wykładowców, mamy chyba pierwszy raz okazję poznać się bliżej z dziewczynami z pierwszego roku słowacystyki. Siedzi też z nami doktorant Mário Veverka, który nosi już dumnie tytuł absolwenta polonistyki. Trochę to dziwne, że jest końcówka marca, a my dopiero teraz się poznajemy. Przecież jest nas zaledwie sześć osób!

– Tylko wy jesteście? A gdzie reszta? – pytam z lekką ulgą, bo przynajmniej to nie my znowu się spóźniamy.

– Właśnie nie wiemy. Już się baliśmy, że pomyliliśmy bary – odpowiada Roza.

Siedzimy zatem sami i czekamy, plotkując o każdym, kto się przez nasz ISZiP przewinął. Mija jednak pół godziny i nadal nikt nie przychodzi. Zaczynamy się zastanawiać, czy nie zamówić bez nich, ale chyba nie wypada. Coraz częściej patrzymy na zegarek i coraz mniejszy jest w nas opór, żeby zamówić napoje.

– Już byśmy skończyli pierwsze – ktoś mamrocze pod nosem, a chwilę później słowaccy poloniści wchodzą do baru.

Witamy się jak starzy przyjaciele, choć poznaliśmy się zaledwie kilka godzin wcześniej. Chyba wszyscy cieszą się, że nasza nauka języka i poznawanie kultury – słowackiej i polskiej – może odbywać się też poprzez spotkania z ludźmi, a nie jedynie patrzenie na tabelki z gramatyki w podręczniku. Kiedy jesteśmy w pełnym składzie, robi się coraz weselej. Pijemy i rozmawiamy, a potem zaczyna się quiz wiedzy o Polsce i Słowacji. Poloniści dają nam w prezencie słowackie słodycze, więc już wiemy, że trzeba dla nich też coś zorganizować na jutro. Zostajemy z naszymi nowymi przyjaciółmi aż do zamknięcia baru, choć jutro o 8:00 rano mamy kolejne warsztaty na uniwersytecie. Słowacy przyjechali na zaledwie dwa dni, więc szkoda czasu na wysypianie się.

Studenci z Polski i Słowacji przy wspólnym stole

Wykładowcy z Polski i Słowacji przy sąsiadującym wspólnym stole

4. Drugi dzień – kontynuujemy poznawanie siebie bliżej

Kolejny dzień zaczynamy skoro świt, o 8:30. Doktor Anita Račáková prowadzi dla nas niezwykle ciekawe warsztaty tłumaczeniowe. Dla polonistów ze Słowacji nie jest to nic nowego, jednak dla nas to początki pracy przy tłumaczeniach. Wielka szkoda, może takie praktyczne zajęcia z umiejętności potrzebnych na rynku pracy, trochę by ożywiły naszą warszawską  slawistykę. Godzina jednak nie wystarcza, aby przetłumaczyć całość zaplanowanego do ćwiczeń tekstu, choć udaje nam się omówić najważniejsze językowe zagwozdki w tekście.

Wspólnie zajmujemy się tłumaczeniem współczesnej słowackiej bajki

Poloniści mieli dużo trudniejszy tekst do tłumaczenia

W przerwie między odbywającymi się tego dnia wykładami i warsztatami pijemy kawę i jemy pączki. Majka, która wczoraj dowiedziała się, że tak samo jak ona lubię literaturę, daje mi w prezencie książkę, którą zapewne wzięła ze sobą z domu, żeby nie nudzić się w pociągu. Tym samym oficjalnie staje się moją ulubioną koleżanką z Bańskiej Bystrzycy.

Marta, jedyna koleżanka z roku, pije ze mną kawę i cieszy się, że możemy brać udział w ciekawym projekcie

Profesor Dawid Osiński z Instytutu Literatury Polskiej naszego wspólnego Wydziału Polonistyki UW towarzyszy nam przez cały czas trwania projektu. To on prowadzi kolejny wykład, problemowo łączący praktykę tłumaczeniową z polem literatury pięknej. Doradza nam, na jakie elementy warto zwracać uwagę podczas pracy z tekstem. Odnoszę wrażenie, że dla niego zajęcia i spotkania w ramach projektu też są niezwykle ciekawe. Jeśli coś ma ożywić naszą warszawską słowacystykę, to właśnie takie dni.

Na zdjęciu pan profesor Dawid Osiński z Wydziału Polonistyki, który od początku wspierał projekt Bliżej Siebie: Słowacja – Polska 

Następny wykład, tym razem o ceremoniach na Słowacji, prowadzi docent Gabriela Olchowa. Dowiadujemy się, że oprócz chrztu w kościele, Słowacy chodzą z dziećmi do urzędów, aby oficjalnie powitać je w lokalnej społeczności. Dla nas może to być odrobinę dziwne, nikt raczej nie umie wyobrazić sobie Polaka, który idzie do urzędników, aby odbyć ceremonię włączenia pociechy do grupy. Jednak faktycznie coraz częściej pojawiają się zwyczaje z Zachodu, niezwiązane z religią, na przykład naming party. Może niedługo przyjdzie moda na urzędowe celebracje i do nas.

Na zdjęciu docent Gabriel Olchowa i na slajdzie za nią zaproszenie na Uvítanie do života

Studentki = Polki, dla których chrzest w urzędzie to zupełnie nowa informacja

Dzień w Instytucie kończymy pokazem filmu, który przygotował dyrektor ISZiP profesor Patrycjusz Pająk. Miałyśmy już z nim wiele zajęć, więc wiemy, że będzie to ciekawe i nowe doświadczenie. Oglądamy Serce miłości w reżyserii Łukasza Rondudy z 2017 roku. Film opowiada historię dwóch undergroundowych artystów, Wojciecha Bąkowskiego oraz Zuzanny Bartoszek. Nasi słowaccy przyjaciele przyznali się nam w barze, że nie znają polskich filmów, więc to dla nich początek przygody z naszą kinematografią.

Profesor Patrycjusz Pająk, wprowadzający nas w tematykę filmu

Zostaje nam jeszcze tylko ogłoszenie wyników wczorajszego quizu, rozdanie nagród i oficjalne pożegnanie się z nowymi przyjaciółmi. Jednak nie na długo, bo Iva już wczoraj przy pierwszej rozmowie wspomniała, że chce się wybrać do escape roomu po tym, jak skończą się wykłady i wrócą ze spaceru po Łazienkach Królewskich. Ja mam jednak cichą nadzieję, że dzisiaj zapomni o tym pomyśle, bo średnio zależy mi, żeby tam pójść. Słowackim kolegom proponujemy spacer po bulwarach, jednak najważniejsze jest, żebyśmy się jeszcze dzisiaj z nimi spotkali, mniej ważne jest jak spędzimy ten czas. Za kilka godzin znowu będziemy się więc z nimi żegnać. W przyszłości na pewno się zobaczymy, więc te pożegnania wcale nie są smutne. Raczej nikt nie sądzi, że coś się skończyło, właściwie teraz się dopiero zaczyna.

Nasi najważniejsi wykładowcy na słowacystyce rozpoczynają serię podziękowań na koniec projektu

5. Escape room – jak wydostać się z grobowca w godzinę i trzy minuty

Siedzimy z Martą w barze przy Jasnej. Minęłyśmy kilka innych pubów jeszcze zamkniętych, bo jest godzina 16 i chyba niewielu Warszawiaków decyduje się wstąpić na drinka w środę o tej porze. Wcześniej byłyśmy w knajpie na obiedzie, nie oddalamy się od Kampusu UW, bo nasi nowi przyjaciele poloniści mogą napisać do nas w każdej chwili.

– Martusia, lepiej, żebyśmy się jeszcze dzisiaj z nimi spotkali, bo co my zrobimy z tymi oranżadami i czekoladami? – mówię do mojej jedynej współtowarzyszki studiów. Chciałyśmy podarować naszym gościom jakieś polskie przysmaki i żadne inne rzeczy nie przyszły nam do głowy. Teraz siedzimy z prawie dziesięcioma czekoladami i oranżadami w barze, w którym oprócz nas jest może pięciu mężczyzn na piwie po pracy i znudzona barmanka.

– Poczekajmy jeszcze chwilę, pewnie zaraz napiszą – zadziwia mnie jej cierpliwość, ale ludzie spod znaku Wagi zawsze byli dla mnie zagadką.

– Ale minęły już trzy godziny, co można robić tyle czasu w Łazienkach Królewskich? I to w marcu.

– No, nie wiem właśnie. Może poszli na obiad.

– Zamawiamy jeszcze jednego czy jak?

– Poczekaj, pójdę do łazienki i jak wrócę, a oni nadal nic nie odpiszą, to wtedy napiszemy jeszcze raz.

Wychodzi i nie mija minuta, jak dostaję wiadomość od Ivy z linkiem do escape roomu. Chyba jej naprawdę zależy, żeby tam pójść.

– Iva napisała – mówię, kiedy Marta wraca do stolika.

– Czyli jednak escape room – śmieje się. – Ale ja już w tym byłam. Trzeba znaleźć inny.

Wzdycham sobie cichutko w duszy, bo wiem, że teraz zacznie się szukanie i planowanie, a ja nigdy w escape roomie nie byłam i jakoś mi nie zależy, żeby to zmieniać. Wydawało mi się, że lepiej byłoby pokazać im coś warszawskiego, ale może te Łazienki wystarczą. Jeśli gościnność wymaga pójścia do pokoju, w którym mnie zamkną i dadzą godzinę, żebym za pomocą sprytu jakoś wylazła, to mogę się poświęcić.

Znalezienie się na mieście z nowymi przyjaciółmi Słowakami i wybranie odpowiedniego pokoju w szerokiej ofercie escape roomów zajęło nam znacznie mniej czasu niż myślałam, więc humor nadal dopisuje. Dajemy im prezenty, a oni się zadziwiająco bardzo się z nich cieszą. Może im tak samo zależy na swoich nowych przyjaciółkach Polkach, więc nawet czekolada jest teraz jak gwiazdka z nieba.

– Chcieliśmy jeszcze pójść na Starówkę po pamiątki – mówi Lucia.

– No spoko, mamy godzinę wolnego, więc zdążymy – odpowiada Marta.

Prowadzę ich jakąś inną drogą, bo jednak coś we mnie upiera się, żeby lepiej poznali miasto.

– To ulica Mazowiecka – zamieniam się w prawdziwego przewodnika, mówiąc im o mieście, jakie udało mi się poznać przez dwadzieścia kilka lat. – Nocą zamienia się w imprezę, dużo jest tutaj klubów i barów. Jakbyście kiedyś zagłębili się w popkulturę polską to często się pojawia, na przykład w tekstach w rapie – dodaję.

– Nie słucham rapu – opowiada Majka z uśmiechem. A szkoda, miałam cichą nadzieję, że pójdziemy kiedyś razem na koncert Rytmusa.

– Tutaj jest bar z fajnymi shotami – Marta wskazuje na bar o nazwie Czupito.

– Słowakom by się nie spodobała ta nazwa. Kojarzy nam się z brzydkim słowem – śmieje się Majka, a potem tłumaczy. Notuję w pamięci wszystkie takie szczególiki, przecież pani Viera na lektoracie nie będzie nas uczyć nieładnych słówek. Może to kolejna rada dla slawistyki, więcej możliwości spotkań z żywym i brzydkim językiem, którego mogą nauczyć tylko przyjaciele Słowacy. Ale pewnie to nie wina slawistyki, że takich nie mamy, tylko pandemii. Czasami łatwo zapomnieć, że ona jeszcze tu jest.

Mijamy hotel Victoria, mówię, że kiedyś byłam tam kelnerką, nawet pokazuję palcem, przez które drzwi wchodzą pracownicy.

– A tamten kościół? – pyta Róbert.

– A to nie wiem, jakiś kościół – mój nowy przyjaciel Słowak chyba zapomina, że ja sama tego miasta za bardzo nie znam.

Mijamy Grób Nieznanego Żołnierza, pomnik upamiętniający katastrofę smoleńską dzielnie strzeżony przez policjantów, co bardzo bawi naszych przyjaciół, a dalej klub Teatro Cubano, o którym opowiadamy podobne historie co o Mazowieckiej. Warszawa to jednak mieszanka wszystkiego, miasto z krwi i kości.

Kiedy Słowacy kupili pamiątki, żegnamy się z Róbertem, który woli wrócić do pokoju, niż iść dalej z nami. Chyba ma podobne podejście do escape roomu co ja, jednak jako gość nie musi być aż tak miły.

Wsiadamy do autobusu, zostały już same kobietki. Proponujemy z Martą, żeby jechały na gapę, bo to tylko trzy przystanki. One jednak kasują bilety. Może w obcym kraju ludzie bardziej boją się dostać mandat, a może Słowacy tak mają, kto wie. Trudniejsze niż wydostanie się z pokoju okazuje się znalezienie escape roomu. Pomaga nam jakiś pan, który chyba mieszka w tym samym budynku. Pewnie często staje się chwilowym przewodnikiem dla zagubionych klientów. W środku kolejny miły pan, już prawdziwy pracownik firmy, daje nam zniżkę 20 złotych, bo jedna z kłódek w środku nie działa. No i miło. Wchodzimy do środka i dziewczyny, które cały czas pięknie mówiły po polsku, prawie od razu przechodzą na słowacki. Nam z Martą to nie przeszkadza, rozumiemy w końcu wszystko, jednak zabawnie obserwować, jak nawet mały stres działa na ludzi. Okazuje się, że Iva umie liczyć, Majka śmiać z każdego mojego żartu, Marta kombinować, Lucia razem z nią. Mój mózg najpierw działa, nawet znajduje jakąś wskazówkę, jednak im bliżej godziny 20:00 tym ciężej. Zamknięte w grobowcu Tutanchamona, narażone na jego klątwę i masę zagadek, łączymy słowacko-polskie siły i okazuje się, że jesteśmy kobietkami, które nieźle współpracują.

6. Czy dziś slawistyczna wyspa jest bezludna?

Skoro udało nam się wydostać z pułapki faraona w godzinę i trzy minuty, to ten chwilowy kryzys slawistyki też jakoś pokonamy. Przez długi czas obawiałam się, że reanimowaliśmy trupa. Jednak dziś na początku 2024 roku mam szczęście spojrzeć na wydarzenia rozgrywające się na naszej małej slawistycznej wyspie z większego dystansu. Obietnice wysoko postawionych osób były niezwykle ważne, choć to przede wszystkim studenci swoją niezłomną pracowitością zasłużyli na podziw całego naszego Instytutu. Koło Naukowe Slawistów zostało przywrócone do działania, jakby poczyniona przez słowacystów reanimacja wznowiła bicie serca. Studenci dobrowolnie w wolnym czasie zajmują się organizacją konferencji, wyjazdów badawczych, a także publikacją artykułów naukowych. Robią to w sposób niezwykle profesjonalny, a przecież to ich pierwsze kroki w takiej działalności. Okazało się, że dofinansowania zawsze były w naszym zasięgu, jednak musiały znaleźć się osoby, którym wystarczająco zależało, aby podjąć trud sięgnięcia po nie.

Wzrusza mnie obserwowanie Instytutu, kiedy jestem już na ostatnim roku mojej przygody z tym kierunkiem. Mam poczucie bezpieczeństwa i pewności, że gdy opuszczę mury uczelni, ISZiP nadal tam będzie. Może wciąż lekko ukryty, ale nigdy niezapomniany.

Redakcja: Anna Kobylińska

Korekta: Marta Piasecka


[1] Pierwsza edycja projektu trwała dwa dni. Projekt jest kontynuowany, przerodził się w wydarzenie cykliczne.


Aleksandra Gramatnikowska

Studentka V roku warszawskiej słowacystyki


Previous
Previous

OBRĄCZKA

Next
Next

Wiersz