Piątkowy wieczór

– Halo!

Po kilku nieudanych próbach w końcu dodzwoniła się do córki.

– To ja – powiedziała oschle matka.

Tradycyjny piątkowy telefon matki do córki.

– Od pół godziny jest zajęte. Czy to Wasyl tak długo rozmawia? – niepotrzebnie spytała starsza kobieta. Doskonale wiedziała, że jej wnuk, dorastający, długowłosy młodzieniec z wiecznie za długimi, celowo rozciągniętymi rękawami, godzinami wisiał na telefonie. Na córce nie robiło to wrażenia, nawet zapewniała matkę, że tak jest taniej niż gdyby rozmawiał przez komórkę. Matce natomiast nie udawało się jej przekonać, że to kwestia zasad, że nie chodzi tylko o pieniądze, telefon ma służyć do ważnych rzeczy, a nie do gadania o głupotach, które im siedzą w głowach. – Co u was, jedliście już kolację?

Córka puściła pierwsze pytanie mimo uszu i od niechcenia odpowiedziała na drugie:

– U nas dobrze. A co u ciebie? – słychać było, że jest zmęczona.

– Nic nowego. Dzisiaj cały dzień rozchadzam nowe botki. Co ugotowałaś?

Kobieta po drugiej stronie żachnęła się lekko, matka wyobraziła sobie jej znużoną twarz.

– Wiesz, że wieczorem jemy coś na zimno.

Oczywiście, pomyślała staruszka, tym zimnym jedzeniem rozstroicie sobie żołądki. Dopóki wnuczek był młodszy, często wpadała coś im ugotować.

– Nie dość, że harujesz, to jeszcze nie odżywiacie się jak trzeba – matka nie powstrzymała się od pouczenia.

– Jakie masz dziś ciśnienie? – córka zmieniła temat.

Brzmiała na zmęczoną i rozluźnioną po tygodniu pracy, a matka cały dzień czekała na ten moment.

– Dobre.

– Mierzyłaś?

– Mierzyłam. – skłamała staruszka. Po co ma mierzyć codziennie! Nigdy nie była też do końca przekonana, czy mierzy je prawidłowo, miała wrażenie, że słyszy w słuchawce nie to pukanie, które powinna, a jakiś wyimaginowany dźwięk. Ale tak jak ona myślała ciągle o małżeństwie swojej córki, tak jej córka myślała tylko o jej ciśnieniu. – Dzwonił dzisiaj do ciebie?

– Nie. I przestań mnie o niego pytać – beznamiętnie sprzeciwiła się córka.

– No dobrze już dobrze – matka szybko odpuściła, chcąc zatrzymać ją przy telefonie.

Nie dało się tak po prostu zadzwonić na pogaduszki, córka od dziecka była poważna i zamknięta w sobie. Do tej pory nie zrozumiała, co takiego wydarzyło się pomiędzy córką i jej mężem, że się rozstali. To dopiero nieszczęście! W tym wieku, z tak dużym synem, i nawet nie rozwiedziona, tylko jak w jakimś filmie – rozstanie bez konsekwencji! Gdyby nie ten jej milczący upór, niedzielenie się, mogłaby dać jej jakąś radę, mogłaby być przydatna, ale zdawała sobie sprawę, że nie potrafi jej przekonać. Zamiast tego zachowawczo dodała:

– Chciałam powiedzieć… jeśli coś ci przeszkadza…

W słuchawce po drugiej stronie słychać było przytłumione odgłosy wieczoru w mieszkaniu córki, po samym dźwięku widziała wszystko tak, jakby tam była. Ot, jakieś drzwi się otwierają – to wnuczek, mija mamę stojącą w korytarzu, podpartą o ścianę przy telefonie, kopie coś swoimi długimi stopami i wchodzi do kuchni, żeby znaleźć coś do jedzenia, potem wychodzi stamtąd, idzie włączyć telewizor… Znała całą wieczorną rutynę w mieszkaniu jej córki.

– Nic mi nie przeszkadza. Nie martw się o mnie – córka uspokajała ją zmęczonym, niemal zrezygnowanym głosem.

„Kim innym miałabym się martwić” – pomyślała sobie staruszka i nie pozwoliła jej zakończyć rozmowy, zadając kolejne pytanie:

– Co się stało z ostatnim projektem, zaakceptowali go?

– Z jakim projektem? – machinalnie zapytała córka.

– O czym on tam był… o Cyganach – odpowiedziała z zainteresowaniem matka.

– O mniejszościach. Zaakceptowali go, jutro wyjeżdżam na trzy dni.

– A Wasyl? Jak sobie sam poradzi?

– A co ma sobie nie poradzić, nie jest już mały.

– Może przyjechać do mnie, będę mu gotowała – zaoferowała starsza pani.

– Pewnie nie będzie chciał – założyła córka, chłodno kończąc temat. Przez telefon słychać było dzwonek do drzwi. – Poczekaj, otworzę, bo Wasyl nawet nie kiwnie palcem.

Młoda kobieta odłożyła słuchawkę na bok, a matka spojrzała na swoje nogi. Nowe botki prezentowały się naprawdę piękne, oby tylko dotrwały do końca sezonu. Jednakże dziecięce zadowolenie z nowego zakupu zmieniło się w nikomu niepotrzebną refleksję, że na świecie zbyt mało rzeczy jest coś wartych.

W słuchawce, wraz z niewyraźnymi głosami, dało się wyłapać odgłos otwieranych drzwi i przez moment powietrze wypełniło się histerycznym krzykiem. Potem głuchy cios, trzask przewracających się rzeczy. Przeszył ją strach, niemal zemdlała: napadli na jej córkę! Któryś z tych bezlitosnych włamywaczy, którzy ostatnio terroryzowali wszystkie dzielnice. 

– Halo, halo – krzyknęła do słuchawki tak, jakby mogli tam usłyszeć jej spanikowany głos. – Halo! – mrożący krew w żyłach krzyk po drugiej stronie ucichł, ale harmider trwał w najlepsze. – Mój Boże, co mam robić! – zawołała rozpaczliwie kobieta i znowu krzyknęła do telefonu – Halo, halo!

Ale ze słuchawki dochodziły tylko niewyraźne dźwięki, głosy, krzyki. Starsza pani nie rozłączyła się, niemalże uczestniczyła w całym tym harmiderze, ale niewidzialna, bezsilna. Jak tu pomóc? Ogarnęło ją przerażenie, rzuciła telefon i wybiegła na zewnątrz tak, jak stała – w swoich nowych, nierozchodzonych botkach. Otworzyła drzwi mieszkania, klatka schodowa była ciemna. Od miesięcy skarbnik nie mógł uzbierać pieniędzy na rachunki. Kiedy narzucała płaszcz, chaotyczne myśli doprowadzały ją do szaleństwa. Może powinna złapać pierwszą taksówkę, która zawiozłaby ją do pobliskiego bloku córki, to tylko kilka przecznic stąd, a może powinna biec pomimo omdlenia albo wołać o pomoc jak szalona… Zatrzasnęła za sobą drzwi i przez chwilę mignęła jej upuszczona, bujająca się słuchawka telefonu. Córka zawołała jeszcze dwa-trzy razy „Halo, mamo!”, a potem się rozłączyła. Rozzłoszczona, że jej matka prawdopodobnie się obraziła i dlatego się rozłączyła, zbeształa syna za to, że ciągle tylko gra w te głupie gry akcji, przez które nie można usłyszeć ani słowa. 

Tymczasem staruszka dotarła na przystanek, wydawało jej się, że ledwo się rusza. Było ciemno i zimno, serce waliło jej w szyi gotowe z niej wylecieć, ciśnienie z pewnością sięgało dwustu. W całym tym natłoku myśli stało się jasne, że te botki są piekielnie niewygodne, że wszędzie wciskają tylko badziewie. 

„Panie, ześlij mi pomoc, proszę cię, ześlij mi pomoc!” – błagalnie szeptała kobieta.

Nagle pojawił się pies, delikatnie otarł się o jej nogi, nawet jej nie przestraszył, tylko nadstawił pysk, obwąchał, być może wziął ją za kogoś, kto go karmi. Rozłożyła ręce, nie miała teraz na to czasu – rozejrzała się wokół z trwogą i niecierpliwością. 

Na przeciwległym pasie pojawiły się dwie taksówki, jedna świeciła się na zielono. Wybiegła do niej, zagrodziła jej drogę i zdyszana otworzyła drzwi. Zwaliła się na siedzenie za kierowcą i tonem niecierpiącym sprzeciwu podyktowała adres. Kierowca odwrócił się zaskoczony szybkością, z jaką staruszka złapała taksówkę, ale kobieta nie dała mu dojść do słowa.

– Błagam pana, obrabowują moją córkę! Zapłacę, ile tylko pan chce, tylko niech pan jedzie, byle szybko! Powinniśmy już tam być! 

Potem, kiedy płaciła, usłyszała pytanie:

– Co pani zamierza? Mam zadzwonić na 112?

Nie odpowiedziała mu, nawet na niego nie spojrzała. Kiedy znalazła się pod drzwiami córki, z mieszkania dobiegała jedynie głucha cisza. Zadzwoniła, chociaż miała klucz – no gdzie go teraz znajdzie w torebce. Była gotowa rozpłakać się ze skumulowanego napięcia i niepewności, co zastanie, bała się tylko, że zemdleje. Rzeczywiście, co zamierzam zrobić – powtórzyła słowa kierowcy. „Zapłaciłam mu?” – odpłynęła na chwilę, ale niepokój szybko powrócił. No i nie otwierają… I akurat wtedy, kiedy miała zacząć walić pięścią w drzwi, te się uchyliły. Córkę zamurowało na widok matki. 

– Co się dzieje? Źle się czujesz?

– A tu co się dzieje?! Myślałam, że was napadli!

– Napadli? – nie dowierzała młoda kobieta. Nagle zmiękła: – Wejdź, wejdź, bo… Wykończysz mnie! – I uśmiechnęła się, a na jej twarzy pojawiły się te młodzieńcze dołeczki, które rozbrajały wszelką złość.

Rano starsza pani obudziła się, kiedy jeszcze było ciemno. Właściwie prawie nie spała, nie mogła uspokoić się ani lekami, ani nocną ciszą, a nieznajome łóżko jeszcze bardziej wyostrzało jej zmysły. Jaskrawe światło księżyca wdzierało się pod powieki. Ostrożnie wstała i poszła do kuchni. Zmartwiła ich wczoraj wieczorem, ale teraz, w ramach przeprosin, zrobi im naleśniki. Krzątanina przy śniadaniu ją uspokoiła, może nawet zaczęłaby nucić, gdyby nie było tak cicho. Czekając, aż palnik się nagrzeje, zapatrzyła się w widok za oknem. Ostatni blok, ostatnie piętro – daleko widać. Wzrok zatrzymywał się dopiero na obwodnicy, gdzie sznury reflektorów ścigały się parami po długiej nitce prowadzącej w górę. Ciemność ukryła wszelką brzydotę, nawet rów przed budynkiem, bezkształtny i porośnięty krzakami, pomiędzy którymi schronienie znajdowali bezdomni i psy. Kiedy w końcu go ogarną, żeby mógł stać się pięknym ogrodem…

Pierwszy naleśnik był gotowy, pachniał wspaniale, sama chętnie by go zjadła. Właściwe jest zbyt nerwowa, ciągle jakieś złe rzeczy wirują jej w głowie, a życie przecież ma swoje dobre strony. Otworzyła okno, żeby przewietrzyć. Coś mignęło w krzakach na dole, jakaś krótka iskra zatrzymała jej wzrok. Znowu płomień, krótki i szybki, przeciął czarne krzewy. Stłumiony odgłos przypominający wystrzał dotarł przez mroki przedświtu aż na ósme piętro, chwilę później usłyszała kolejny. Strzały? Nigdy nie słyszała wystrzałów, chyba że w kinie. I teraz zobaczyła scenę jak z filmu: dwa reflektory przebiły ciemność, a spomiędzy nagich gałęzi w rowie, jak spomiędzy wyciągniętych rąk, powoli wyłaniał się duży samochód.

Olej na patelni zaczął dymić i staruszka wróciła do swoich naleśników. Potem znów spojrzała przez szybę. Rów był ciemny i nieruchomy. Nic nie wskazywało na to, czy to, co widziała chwilę wcześniej, było prawdziwe, czy też wyimaginowane, ani czy dźwięk był prawdziwy, czy wymyślony. Dosyć paskudny film, ale natychmiast o nim zapomniała.


Korekta: Angelika Kosieradzka
Konsultacja: Yordanka Ilieva-Cygan


Wesela Ljachowa – ur. w 1961 r. w Pazardżiku, jest współczesną bułgarską pisarką. Ukończyła filologię bułgarską na Uniwersytecie Sofijskim im. św. Klemensa z Ochrydy, mieszka i tworzy w Sofii. Jest autorem powieści, noweli oraz opowiadań. Jej pierwsza powieść „Бежанци” („Uchodźcy”) z 2013 r. reprezentowała Bułgarię na Międzynarodowych Targach Książki podczas Europejskiego Festiwalu Pierwszej Powieści w Budapeszcie w 2014 r. Wesela Ljachowa jest laureatem kilku nagród literackich.


“Piątkowy wieczór” to bezpośredni sukcesor opowiadania “Szczęściarz”, które mogliście przeczytać w pierwszym numerze naszego czasopisma. Wesela Ljachowa sprytnie splata w nim losy zmarzniętego bezdomnego i pewnej nadopiekuńczej matki...


Julia Buż, Zuzanna Kierwiak

Studentki V roku bułgarystyki na Uniwersytecie Warszawskim.

Previous
Previous

Słowo pierwsze z cyklu “Opowieści z Vukovaru”

Next
Next

Samotność